Złote Gody Państwa Cieślików

Pięćdziesiąt lat minęło jak jeden dzień

W Mielnie mieszkam od urodzenia

Pani Barbara Cieślik (z domu Jaworska) urodziła się w Mielnie przy ul. Chrobrego 2. W tamtym czasach porody w domach przy asyście położnych – zwanych też akuszerkami – były normą. W Mielnie taką funkcję pełniła wtedy Pani Drolińska, która mieszkała w pałacu w ówczesnym PGR przy ul. Kościelnej. 

– Zawsze powtarzam, że jestem „mielnianką” od urodzenia i tak już pozostanie. Tu się urodziłam, tu wychowywałam swoje dzieci i czworo wnuków – mówi Pani Barbara Cieślik. 

Historia jej rodziny okazuje się związana z Mielnem jeszcze od czasów drugiej wojny światowej. 

– Wujek i ciocia (Henryk oraz Anna Jaworscy) zostali zesłani do pracy w Grossmuellen w latach 40-tych. Zaraz po zakończeniu wojny zdecydowali się tutaj powrócić. To tak naprawdę zdecydowało o mojej przyszłości, bo tata (Franciszek Jaworski) z mamą (Wanda Jaworska, z domu Ostrowska) zaraz po ślubie szukali dla siebie miejsca. Wujek Henryk zachęcił tatę do przyjazdu do Mielna i w ten sposób w 1948 r. moi rodzice przenieśli się z Radziwia (koło Płocka) nad morze – dodaje Pani Barbara. 


(Mieleński Jeleń w 1950 r.: na zdjęciu rodzice Pani Barbary z siostrą Wandy Jaworskiej – Krystyną – i jej dziećmi. Pani Krystyna ma dziś już prawie 100 lat i nadal pamięta Mielno z tamtych czasów)


(Mieleński Jeleń w latach 60-tych: mieszkanki Mielna – z prawej strony mama Pani Barbary)


Historia jej męża, Pana Kazimierza, nie jest aż tak silnie związana z Mielnem. Jego rodzice opuścili Piotrków Trybunalski tuż po zakończeniu wojny w 1945 r. i podobnie jak rodzice Pani Barbary szukali dla siebie miejsca na ziemiach, nazywanych wtedy „odzyskanymi”. Trafili do Będzinka (gmina Będzino), gdzie nadal mieszkało sporo Niemców. Pan Kazimierz w latach 1952-1959 uczęszczał do szkoły w Sarbinowie. 

– W obie strony, niezależnie od warunków atmosferycznych, miałem do przejścia ok. 7 km. Najgorsze były zimy, które miały niewiele wspólnego z dzisiejszymi. Siarczyste mrozy i bardzo gruba pokrywa śnieżna utrzymywały się przez wiele miesięcy, ale nikt nie narzekał, bo co mieliśmy zrobić? To były trudne czasy, które jak się później okazało, wyhartowały silnych ludzi. Moja historia z Mielnem rozpoczęła się dopiero po ślubie w 1972 r., kiedy to zostałem pełnoprawnym mieszkańcem naszego miasta – dodaje Pan Kazimierz.

Mielno mojego dzieciństwa

Rozmowa z Panią Barbarą o dzieciństwie od razu wywołuje u niej uśmiech i przywoływanie nieskończonej liczby wspomnień. 

– Całe moje wspaniałe dzieciństwo było związane z Mielnem i pewnie dlatego później już nie wyobrażałam sobie, abym miała mieszkać w innym miejscu. Mam mnóstwo historii, o których mogłabym opowiadać godzinami. Często przypominam wnukom, że Mielno mojej młodości było całkowicie inne od tego dzisiejszego. Zabudowania od strony Koszalina kończyły się przy dworcu, bo nie istniało jeszcze „osiedle”, na którego dzisiejszym terenie – nie licząc domu Państwa Kędra, Kuszak, Piaseckich (tam stał wiatrak), Snochów i Kozubowskich – znajdowały się po prostu pastwiska oraz pola uprawne. Zresztą na te łąki prowadzałam razem z rodzeństwem nasze krowy – tłumaczy Pani Barbara. 

Ze wspomnień rysuje się obraz bardzo zgranej, otwartej i pomocnej społeczności, która wspólnymi siłami radziła sobie w tych bardzo trudnych czasach. 

– W Mielnie wszyscy się znali i każdy mógł liczyć na swoich sąsiadów. Miejscowość była praktycznie samowystarczalna, ponieważ mieliśmy fachowców od wszystkiego, co było wtedy potrzebne: rzeźników, fryzjerów, pocztowców, piekarzy, rybaków, krawcowe, kowali, itd. To były takie czasy, że nie miało się zbytnio pieniędzy, dlatego najczęściej trzeba było wymieniać się usługami albo towarem. Rzeźnik mięso wymieniał za ryby, a cieśla za naprawę dachu otrzymywał coś innego. Pamiętam też stare, poniemieckie wille i budynki, które nadawały charakter Mielna. Jako dzieci wszyscy razem spędzaliśmy czas na zewnątrz wymyślając najróżniejsze zabawy. Tworzyliśmy nawet przedstawienia, oraz coś takiego, jak domowe kino. Mój tata uważał, że telewizor to złodziej czasu, dlatego nie zgadzał się na jego zakup. Udało nam się jednak zorganizować rzutnik, na którym wyświetlaliśmy zakupione klisze. Do naszego kina obowiązywało „wpisowe”, za które kupowaliśmy kolejne klisze i tym sposobem kino przy ul. Chrobrego 2 całkiem nieźle funkcjonowało. Oczywiście lubiliśmy też psocić i jak dziś pamiętam, kiedy WOP bronował z wykorzystaniem koni mieleńskie plaże, aby utrudniać ucieczkę z Polski do krajów zachodnich drogą morską. Wyczekiwaliśmy wtedy swój moment, aby specjalnie „zadeptać” plaże i zrobić na złość WOP-istom – opowiada. 


(Szkoła Podstawowa w Mielnie w latach 60-tych: wśród uczennic po środku Pani Barbara. Na zdjęciu znajduje się też Pan Roszak – z lewej strony, oraz Pani Lorenc – w środku)


(Szkoła Podstawowa w Mielnie w latach 60-tych: wśród uczennic piąta od lewej Pani Barbara. Na zdjęciu znajduje się też Pan Zawidzki – pierwszy z prawej)


Pani Barbara chętnie wspomina też czasy mieleńskiej szkoły, do której uczęszczała w latach 1959-1967. Pamięta przy tym większość nazwisk swoich kolegów i koleżanek, a także nauczycieli, takich jak Pani Laszczka (geografia i historia), Pan Roszak (wf i matematyka), Pani Zawidzka (język polski), Pan Zawidzki (biologia) Pani Kopyłowska (prace ręczne, takie jak szycie), Pani Szpryngiel (język rosyjski), Pani Lorenc (kierownik szkoły) i Pan Lorenc (fizyka i chemia). Nieco inaczej dzieciństwo w Będzinku wspomina Pan Kazimierz, który większość czasu po szkole spędzał pomagając rodzicom prowadzić gospodarstwo. 

– Moje dzieciństwo skupione było wokół ciężkiej pracy na roli. To były też czasy stalinizmu i poststalinizmu, dlatego na każdym kroku trzeba było uważać co i z kim się robi, bo wszędzie grasowali podsłuchujący i zaglądający przez okna konfidenci. Dziś to nie do pomyślenia, ale w zamian za nawet niewielkie korzyści ludzie gotowi byli donieść na sąsiada, czy nawet członka najbliższej rodziny – tłumaczy Pan Kazimierz.

50 lat wspólnego życia

W obecnych czasach coraz częściej słyszy się o rozwodach i rozstaniach, dlatego informacja o złotych godach może wywołać niemałe zdziwienie. Państwo Cieślikowie mówią, że wychowali się w zupełnie innej rzeczywistości, w której małżeństwo faktycznie oznaczało w większości przypadków wspólne życie aż po kres. Dodają, że zawsze nastąpią gorsze chwile, ale trzeba sobie z nimi umieć poradzić i próbować rozwiązywać problemy wspólnymi siłami. 

– Czy to jest ten złoty środek? Na pewno nie, bo każda sytuacja jest inna. Inni są też ludzie. Pewne jest tylko to, że jeśli się chce, to wspólnie można zrobić rzeczy, których nigdy nie uda się wykonać w pojedynkę – puentuje Pani Barbara.

(Zima w Mielnie w latach 80-tych: Pani Barbara wraz z mężem oraz córką Katarzyną i Jolantą, a także siostrzenicą Renatą – pierwsza z lewej)


(Końcówka lat 80-tych w Mielnie: budowa domu Państwa Cieślik przy ulicy Słowackiego)

Galeria zdjęć z uroczystości